* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

środa, 27 marca 2024

Zabawy z Felusiem i Guciem. Wycieczka na wieś

Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.

Uzupełnianie

Feluś i Gucio to mali bohaterowie – chłopiec i jego maskotka – którzy zapraszają dzieci do poznawania najbliższego otoczenia. W rozmaitych historyjkach (i podseriach) zajmują się odkrywaniem codzienności – pomagają odbiorcom zrozumieć to, co może stać się ich udziałem i przyzwyczajają do pewnych zachowań. Dają dobry przykład – ale też dobrze się razem bawią, tak, żeby ich przygody pomagały maluchom w dowiadywaniu się czegoś o świecie. Mają też być zachętą do wysiłku i pracy nad sobą, do wykonywania prostych ćwiczeń przygotowujących do nauki czytania i pisania. Taki kreatywny tomik proponuje teraz Katarzyna Kozłowska, czerpiąc inspirację z dawnych zeszytów ćwiczeń oraz z dzisiejszych książeczek kreatywnych. „Wycieczka na wieś” to niewielki zeszyt z naklejkami – do samodzielnego uzupełniania i do zabawy tematycznej. Bohaterowie wyjeżdżają na wieś i tam poznają kolejne zwierzęta gospodarskie, przekonują się też, co robią mieszkańcy. Sami mogą spróbować swoich sił w różnych zadaniach, ale nie będą się przepracowywać – zdarza się, że ktoś położy się w trawie i po prostu wyglądem będzie naśladował pracowite pszczoły. Niespodzianek i pomysłów jest tu zadziwiająco dużo – chociaż książeczka jest niewielka objętościowo (nie może być zbyt duża, bo po pierwsze – nie sprawdziłaby się jako część serii, a po drugie – zmęczyłaby dzieci nadmiarem ćwiczeń). Urozmaicanie zadań i poleceń pozwala na utrzymywanie uwagi dzieci – odbiorcy mogą się tu dobrze bawić i przy okazji nabierać wprawy choćby w posługiwaniu się długopisem czy flamastrem. Zabawy z Felusiem i Guciem to seria, która celowo nie akcentuje przesadnie konieczności podejmowania wysiłku: wypracowywanie umiejętności potrzebnych w szkole pojawi się tu mimochodem, podczas kibicowania postaciom. Jest to tomik z naklejkami: część zadań ma miejsca do uzupełnienia i można wykorzystywać naklejki do stworzenia własnych obrazków: uruchamianie wyobraźni to jeden z czynników bardzo istotnych w procesie rozwoju dziecka. Mało tego, autorka tak prowadzi zadania, żeby część naklejek można było… pokolorować. Inne posłużą do dokończenia gotowych ilustracji (zawsze można zrobić coś wbrew instrukcjom i stworzyć abstrakcyjne dzieła). Ale naklejki to nie wszystko – bardzo dużo stron można kolorować na różne sposoby, dodawać własne elementy do obrazków albo uzupełniać gotowe prace. Do tego pojawiają się zupełnie klasyczne łamigłówki – labirynty, porównywanki, szukanie cieni i dopasowywanie par: czasami wystarczy po prostu obrysowywać podawane kształty – to przecież także ćwiczenie sprawności ruchowej. Feluś i Gucio angażują odbiorców w swoje przygody – więc kilkulatki nie będą przesadnie przejmować się koniecznością podejmowania wysiłku – raczej powinny się dobrze bawić podczas ilustrowania tomiku. A ponieważ akcja rozgrywa się w przyrodzie – blisko zwierząt – spora część zadań będzie się odnosić właśnie do sympatycznych stworzeń. Do tego pytania związane z logicznym myśleniem (i – choćby – zbieraniem plonów). Katarzyna Kozłowska dba o to, żeby dzieciom się nie nudziło – Marianna Schoett zapewnia zainteresowanie małych fanów serii o Felusiu i Guciu. Niepozorna książeczka spodoba się wszystkim dzieciom – to klasyczna rozrywka przefiltrowana przez obecność znanych już odbiorcom bohaterów z popularnej serii. Feluś i Gucio podbijają kolejną odnogę książeczek dla najmłodszych – i przygotowują do szkolnych obowiązków bez stresu.

wtorek, 26 marca 2024

Ewa Kozicka: Porywający mówca. Jak brzmieć pewnie i przekonująco

Onepress, Helion, Gliwice 2024.

Głos

Chociaż na rynku jest mnóstwo poradników dotyczących wystąpień publicznych, rzadko który autor zajmuje się w nich dykcją czy emisją głosu, ćwiczeniami pozwalającymi na wydobywanie z siebie czystych dźwięków i samą melodią przekazu. Zwykle wszyscy koncentrują się na postawie, sylwetce, na konstruowaniu wypowiedzi… Ewa Kozicka tymczasem odnosi się do absolutnie podstawowych kwestii, bez których w ogóle trudno sobie wyobrazić mówienie do innych. „Porywający mówca. Jak brzmieć pewnie i przekonująco” to pozycja, po którą sięgnąć powinien absolutnie każdy, kto ma występować przed publicznością – wszystko jedno, czy na scenie teatralnej, w sali konferencyjnej, w szkolnej klasie czy w muzeum. Skorzystają z tego tomu i aktorzy, i przewodnicy muzealni, i nauczyciele, ale też marketingowcy i wszyscy, którzy w swoich firmach przedstawiają przed współpracownikami istotne dla swojej pracy informacje. Ewa Kozicka na zawody nie dzieli, wszystkich zapoznaje z zasadami, które rzeczywiście ułatwią życie niedzielnych mówców i tych, którzy mówić muszą.

Autorka posługuje się zwłaszcza na początku ciekawymi metaforami, często odnosi się do wrażeń zmysłowych, zachęca do wyobrażania sobie przyjemnych zapachów i otwierania w ten sposób dróg oddechowych. Uczy, jak oddychać i jak odzyskać spokój w stresującym momencie. Z czasem warstwa narracyjna coraz bardziej ustępuje ćwiczeniom do wykonywania – aż w końcu ostatni rozdział to podsumowanie w formie ćwiczeń. Sięga Ewa Kozicka po rozmaite teksty – często wykorzystuje mistrzów słowa, cytuje na przykład Wojciecha Młynarskiego – ale czerpie też od autorów łamańców językowych dla najmłodszych (pojawiają się choćby utwory Małgorzaty Strzałkowskiej). Są tu charakterystyczne lingwistyczne wygibasy znane wszystkim – i zupełnie nowe propozycje. Na początku Ewa Kozicka stara się przekonać odbiorców do wytężonej pracy, tłumaczy, jak przygotować się do mówienia i – dlaczego ważna jest rozgrzewka aparatu mowy. Później koncentruje się na kolejnych szczegółach. Nie pomija spraw niby oczywistych, a jednak sprawiających trudności – tak jest w przypadku oddychania. Uczy, jak akcentować konkretne słowa i jak skupiać się na znaczeniach, które chce się przekazać odbiorcom. Sugeruje, jak pracować nad emocjami i nad intonacją, jak budzić zainteresowanie słuchaczy i jak grać pauzą, jak zmieniać tempo wypowiedzi (i po co to robić), a także jak modulować głos. Wspomina o barwie głosu i o jego mocy (ludzie, którzy nie są przyzwyczajeni do głośniejszego mówienia, często nieumiejętnie do tego podchodzą i w efekcie zdzierają sobie gardła, a nie zyskują uznania słuchaczy). Zwraca autorka uwagę na czytelne wymawianie końcówek – co ciekawe, podkreśla też, że hiperpoprawność jest równie nieznośną manierą co niedbalstwo w wymowie. Wymienia te wszystkie elementy, które ceni się u dobrych mówców czy lektorów, po kolei przytacza wiadomości na temat pracy nad dykcją i emisją głosu – a każda z tych wiadomości zostaje ozdobiona zestawem konkretnych (i wymagających) ćwiczeń. Nie zabiorą one zbyt dużo czasu, ale pozwolą wyczulić się na własne błędy lub niedokładności w wymowie – a to dobry ruch w stronę poprawiania czytelności. Do ćwiczeń dodawane są wskazówki: nie wystarczy poprawnie przeczytać podane wyrazy, trzeba jeszcze zastanowić się nad intencjami do przekazania i spróbować głosem zdradzać konkretne emocje (zasugerowane przez autorkę lub wymyślane przez siebie). Można się tu zabawić w komentatora sportowego albo w pogodynkę, w lektora z audiobooka czy w detektywa. Można rysować kontekst pojedynczymi wyrazami, sterować uwagą odbiorców i nadawać znaczenia brzmieniem. Nad tymi wszystkimi aspektami często nie myślą ludzie, którzy nie zajmują się zawodowo mówieniem – dzięki prostym podpowiedziom będą w stanie poprawić komunikatywność i imponować innym. Nie jest to książka, która zamieni się w porywającą lekturę: ale genialny poradnik, którego nie sposób pominąć, jeśli chce się pracować głosem. Tutaj prosta lektura nie wystarczy - trzeba podjąć wysiłek i wykonywać ćwiczenia podawane przez autorkę tak długo, aż staną się odruchem czy nawykiem - ale każdy, kto potrzebuje rzeczowych wskazówek, znajdzie je bez trudu i będzie mógł od razu wypróbować.

poniedziałek, 25 marca 2024

Justyna Bednarek: Pan Pit i jego kwiatek

Harperkids, Warszawa 2024.

Odkrycie

Jest tu bohater, który daje się lubić – bo ma swoje wielkie marzenie, do spełnienia którego dąży. Pan Pit to biolog amator, który poszukuje nowych odmian stokrotek. Zna mnóstwo gatunków roślin i wciąż odkrywa kolejne, tworzy własne zielniki i pisze artykuły do gazet – swoją pasją dzieli się z całym światem. Pan Pit wynajmuje pokój w starym pałacu, a nocami przez lornetkę obserwuje lisa. Kiedy zasypia – śni o nagrodach i odznaczeniach za swoje botaniczne odkrycia. Pan Pit to postać bajkowa w każdym calu, nikt nie dostrzeże w nim dorosłego – raczej dziecko, które w ciele dorosłego człowieka nigdy nie dorośnie. Jednak pan Pit ma także swoje tajemnice – nikt nie wie, kto poza nim mieszka w pałacu, a także – kto dokarmia wszystkie zwierzęta pojawiające się w najbliższej okolicy. To coś, co ma zaintrygować dzieci. Justyna Bednarek wprowadza tu jeszcze drugą postać, która bardzo przydaje się w momencie, kiedy panu Pitowi potrzebny będzie ratunek. Bo poszukiwanie wyjątkowych okazów botanicznych wcale nie jest takie bezpieczne, jak mogłoby się wydawać – czasami zdarzają się tu prawdziwe pułapki i problemy, jakich nie przewidzi żaden amator pięknych i małych kwiatków. „Pan Pit i jego kwiatek” to bajka, czytanka na drugim poziomie serii Czytam sobie – i historyjka, która jest wzorowana na kreskówkach. Bohater jest tutaj wyrazisty i zabawny, zachowuje się tak, by bez trudu trafić do przekonania maluchom. Pan Pit nie odnalazłby się za dobrze w prawdziwym świecie – ale w bajkowym jego odpowiedniku radzi sobie doskonale. Przynajmniej do czasu. Justyna Bednarek dzieci chce zachęcić do czytania przede wszystkim humorem i tempem opowieści – przedstawia akcję tak, by zaangażować kilkulatki i zaintrygować charakterem postaci. Nie ma tu zwyczajnych wydarzeń, kopiowania normalnego życia – to wszystko, co rozgrywa się w przestrzeni pana Pita, jest egzotyczne i dziwne, inne i przez tę inność jakoś kuszące, chociaż trzeba przyznać, że autorka nie próbuje emocjami przyciągnąć najmłodszych do lektury. Wystarcza jej dziwność bohatera i jego radość w obliczu kolejnych odkryć związanych z roślinami. Świat badaczy nigdy nie był dla maluchów atrakcyjny – tutaj jednak pan Pit wymyka się schematom i udowadnia, że może swoim podobieństwem do kilkulatków zaintrygować.

Co ciekawe, sam pomysł na czytankę mocno utrudnia warstwę narracyjną – jeśli sięga się po tę książeczkę dla ćwiczenia czytania, trzeba się nastawić na wyrazy niecodzienne i nieistniejące jeszcze w słowniku najmłodszych (najem pokoju, stosowne kwoty czy dumanie to nie sformułowania, które dzieci od razu rozszyfrują). Na szczęście uwagę od wysiłku odwracać będzie sama przygoda – konieczność kibicowania panu Pitowi w zachowaniach prowadzących do… uratowania nosa. Justyna Bednarek decyduje się na absurdalne scenki i na rozśmieszanie odbiorców, poszukuje w odejściu od realizmu szansy na przekonanie dzieci do czytania. Botaniczna opowieść ilustrowana jest przez Magdę Kozieł-Nowak, która lubuje się w szczegółach i dba o atrakcyjne kształty roślin zbieranych przez miłośnika stokrotek, pana Pita. Jest to książeczka o niewymuszonej narracji, nietypowa przez imitowanie rzeczywistości w bajkowej formie.

niedziela, 24 marca 2024

Aneta Jadowska: Tajemnica domu Uklejów

SQN, Kraków 2024.

Schronienie

Bardzo troszczy się Aneta Jadowska o swoją bohaterkę, Ninę, jedną z trzech Gracji, które pojawią się w Ustce, by poczęstować czytelników trylogią kryminalną. „Tajemnica domu Uklejów” to powieść, która – chociaż oparta na kryminalnej intrydze – daje pokrzepienie i zachęca do zagłębienia się w cykl. Wszystko zaczyna się z chwilą typową bardziej dla obyczajówek – oto Nina, kobieta, która przez ostatnie lata pracowała jako opiekunka pewnej starszej pani, straciła zatrudnienie: śmierć Luli okazała się jednak nie tylko brzemienna w smutki. Nina odziedziczyła po Luli duży dom w Ustce. Teraz może sobie pozwolić na zrealizowanie pewnego marzenia: dostaje od losu aż rok na wprowadzenie zmian. Tymczasem dom w Ustce nie pozwala na stagnację. Owszem, trzeba przeprowadzić remont i zagospodarować pomieszczenia, które nie były używane od lat. To jednak nie jest problemem dla Niny, która namiętnie ogląda wszelkie remontowe vlogi. Gorzej, że w domu pojawiają się włamywacze. I nie wszyscy z nich muszą przeżyć…

Jest w tej książce serdeczność, jakiej często trudno się spodziewać po kryminałach. Aneta Jadowska przysyła do swojej bohaterki dwie internetowe przyjaciółki-pisarki, Agatę i Zuzę. Obie mogą sobie pozwolić na odejście od własnych spraw (jedna nawet powinna), obie mogą pracować z dowolnego miejsca, a że dom kusi nie tylko zbrodnią, warto mu się bliżej przyjrzeć. Obecność bratnich dusz, które idealnie wkomponowują się w przestrzeń domu pomaga i pozwala uporać się z drobnymi i większymi przykrościami. Nina na horyzoncie może dostrzec szansę na miłość – ale to odległe tło, w żadnym razie nie wyznacznik kierunku fabuły, raczej dodatkowy smaczek dla odbiorczyń. W „Tajemnicy domu Uklejów” trzeba bowiem rozwiązać zagadkę: czego szukał pierwszy przestępca – i co kieruje kolejnymi, że próbują zakraść się do nowej siedziby Niny. Aneta Jadowska wprowadza detale z codzienności Zuzy i Agaty – tak, żeby przygotować sobie grunt pod kolejne opowieści. Na Ninę spadło już wystarczająco dużo nieszczęść – teraz może powoli zacząć odzyskiwać siły i dobre samopoczucie. To wyraźne pochylenie się nad bohaterką nie niszczy rytmu powieści: Aneta Jadowska wie, jak przyciągnąć odbiorców do książki i jak zapewnić im zestaw silnych wrażeń. Bardzo dba o to, żeby kanwą historii nie było samo amatorskie śledztwo – najbardziej liczą się relacje międzyludzkie, zwłaszcza przyjaźń (chociaż w bogatej galerii charakterów autorka nie szczędzi oryginalnych postaw, czasem o wydźwięku komicznym). Rozwiązywanie zagadek to zaledwie jeden z aspektów codzienności, którą trzeba sobie uporządkować na nowo.

Gracje mają poczucie humoru i są silne swoją przyjaźnią, zapewniają sobie wzajemnie wsparcie bez zbędnych komentarzy – i nie boją się niczego. Rezolutne, wyrobione w odczytywaniu emocji innych – dają się lubić. Co ciekawe, Aneta Jadowska zmultiplikowała jeszcze motyw bohaterki-pisarki – a jednak autotematyzm nie będzie dla czytelników męczący, to po prostu wyjaśnienie potencjału i aktywności bohaterek, które przy uporządkowanych zawodach nie mogłyby gromadzić informacji ani uczestniczyć w kolejnych szarpiących nerwy przygodach. Jest „Tajemnica domu Uklejów” książką dobrze napisaną, z pomysłem i szeregiem atrakcji dla wszystkich, którzy w kryminałach cenią sobie ludzkie oblicze postaci. Aneta Jadowska zrobiła wiele, żeby mrok nie przyćmił dobrej zabawy – tu tworzy azyl dla odbiorców, pozwala na przyjemność lekturową nawet tym, którzy w kryminałach nie gustują.

sobota, 23 marca 2024

Michele Assarasakorn: Akcja PSIAKI. Gabi ma plan

Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.

Miłość do zwierząt

Te trzy przyjaciółki – Prija, Mindy i Gabi – nie mają zbyt dużo wspólnego, różni je nawet wiek. Ale łączy jedno: miłość do zwierząt. Mają mnóstwo gadżetów związanych ze zwierzętami, a czas spędzają wspólnie, oglądając filmiki z czworonożnymi pupilami. Jednak dziewczynki wiedzą, że nie wolno im w domach trzymać zwierząt. W jednym zabrania tego właściciel, w drugim – alergia mamy (do tego stopnia przerażająca, że nikt nie chce brać odpowiedzialności za pogorszenie się stanu rodzicielki, nawet sierść na swetrze wywołuje atak), w trzecim – apodyktyczny tata, który nie znosi brudu i nie wyobraża sobie życia pod jednym dachem z jakimkolwiek zwierzęciem. Jednak prawdziwe miłośniczki zwierzaków zawsze znajdą sposób, żeby realizować swoje marzenia. Gabi relacjonuje akcję PSIAKI – z perspektywy czasu. Właściwie wszystko się właśnie posypało i nie uda się już poskładać. Gabi próbowała wyprowadzić na spacer kilka psów, ale wystarczył jeden kot, za którym podopieczni mieli pobiec, żeby wydarzyła się katastrofa. Psiaki poznikały, Gabi została bez czworonogów, bez przyjaciółek i bez szans na pomoc.

Różne są możliwości, kiedy dziecko chce mieć kontakt ze zwierzętami, a nie wolno mu żadnego trzymać w domu – i trzy przyjaciółki testują je wszystkie, żeby dojść do wniosku, że tylko zarabianie na wyprowadzaniu psiaków ma sens. Łatwo znaleźć ludzi, którzy potrzebują pomocy przy codziennych spacerach, a skoro można to jeszcze połączyć z dodatkiem do kieszonkowego – to kolejny powód do radości. Tyle tylko, że nie da się poświęcić wszystkiego psom, przynajmniej nie wtedy, kiedy ma się mnóstwo dodatkowych obowiązków. Jedna z dziewczyn wciąż opuszcza misję PSIAKI na rzecz treningów. Druga – najmłodsza – czuje się wykorzystywana, bo ciągle musi sprzątać psie kupy. Trzecia… wstydzi się uniformu, jaki dziewczynki znalazły w second handzie – źle czuje się w tego typu ubraniach, a że jako jedyna przywiązuje wagę do mody, ma powód, żeby wyłamać się z ekipy. I nagle wychodzi na jaw, że przyjaźń oparta na tylko jednym temacie, nie jest zbyt dobrze scementowana, wystarczy byle drobiazg, żeby konflikty i skrywane pretensje wybuchły.

„Akcja PSIAKI. Gabi ma plan” to nie tylko opowieść o tym, co zrobić, kiedy bardzo chce się mieć zwierzątko do kochania, a warunki to wykluczają. To przede wszystkim historia o trudach przyjaźni, o budowaniu się relacji. To również przedstawienie różnych typów rodzin – Gabi mieszka tylko z tatą, Prija pochodzi z innego kręgu kulturowego, a Mindy na co dzień ma tylko mamę. Tata Gabi jest stanowczy jeśli chodzi o posiadanie telefonów przez dzieci, Prija ma męczących młodszych braci, a mama Mindy stara się być jej przyjaciółką i kumpelką. Dodatkowo przegląd socjologicznych możliwości zapewnia bohaterkom także spotykanie się z różnymi właścicielami psów, zwłaszcza pani Korniszonki może mieć zaskakujący dla odbiorców image. Ale właśnie o to chodzi, żeby nie zamykać się w jednym doświadczeniu.

To komiks, co oznacza, że łatwo pokazywać w nim silne emocje (a tych nie brakuje) zamiast wyjaśniać je odbiorcom. Można podążać za bohaterkami i nie zastanawiać się nad zestawem intencji, które nimi kierują – wszystko staje się oczywiste przy śledzeniu udanych obrazków. Naturalnie przejście na narrację częściowo obrazkową podbija komizm opowieści, a śmiech jest tu dosyć ważny – jeśli pomija się nastoletnie dramaty. To bardzo udana propozycja, otwarcie serii dla małych miłośników czworonogów.

piątek, 22 marca 2024

Minecraft. Moby w Leśnym Dworze

Harperkids, Warszawa 2024.

Przygoda z gry

Mali fani Minecrafta mogą korzystać z obecności ulubionych bohaterów w różnych procesach przyswajania szkolnej wiedzy. Postacie i sytuacje z gry pozwalają podszlifować angielski albo poćwiczyć matematykę, przydają się też wtedy, kiedy trzeba potrenować rozpoznawanie liter i samodzielne czytanie. Jeśli komuś gra jako taka jest obojętna, może nie zachwycić się opowiadaniami z serii Tryb czytania – jednak dzieci, które z trudem odrywają się od komputerów, żeby odrobić zadania, będą usatysfakcjonowane. „Moby w Leśnym Dworze” to nic innego jak opisanie drobnej misji, a właściwie potyczki z wrogami: bohaterowie robią sobie kilof ze znalezionego diamentu, wiedzą, że takie narzędzie ma wielką moc i może się przydać w nieoczekiwanych okolicznościach – nie mają jednak pojęcia, kiedy wykorzystają artefakt. Okazja nadchodzi niebawem, a okoliczności z nią związane zapewniają sporo adrenaliny i emocji – to przydaje się dzieciom, które nie oderwą się zbyt łatwo od lektury. Liczy się tu wyłącznie scenka z gry – tyle że przełożona na prostą narrację do szybkiego przeczytania przez maluchy. Każdy gracz bez trudu wyobrazi sobie, co dzieje się z postaciami, zyska też graficzne przedstawienie kwadratowego świata z Minecrafta – bo książeczka jest picture bookiem. Tekstu nie ma tu zbyt wiele, kilka linijek na stronie to minimum, żeby mieć pewność, że dzieci ćwiczą czytanie – a taka objętość nie zniechęci najmłodszych. Zwłaszcza że dynamiczna akcja zapewnia sporo adrenaliny. Walki są tu przecież trudne i brutalne (chociaż przeniesienie ich do „niegroźnego” – bo nadającego się i dla młodszych graczy – świata Minecrafta łagodzi ich wydźwięk). Moby stanowią zagrożenie dla bohaterów-awatarów, więc też lęk odbiorców nie będzie paraliżował. Zresztą w tego typu fabułkach wszystko musi skończyć się zwycięstwem bohaterów (i, ewentualnie, lekcją, jaką wyniosą z działań). Tutaj tempo wydarzeń przekłada się na rodzaj lektury – kilkulatki zaangażują się w opowieść i będą z zapałem analizować przygodę z tomiku – pod warunkiem, że znają minecraftowe realia. Opisanie tego, co zwykle gracze przeżywają, zapewnia zainteresowanie czytelników. Tutaj nie liczą się ani charaktery, ani opisy przyrody – jedyne komentarze, jakie mają szansę zaistnieć, to te prezentujące rozwiązania Minecrafta, żeby łatwiej było zorientować się w przedstawianym świecie. Komputerowa przygoda zamienia się w bajkę – podwójne zapośredniczenie gwarantuje odpowiedni dystans do zagrożeń, ale nie zmniejsza emocjonalności w odbiorze. Dzieciom można podsuwać takie właśnie lektury – dostosowane do ich oczekiwań, ważne dla nich. Książeczka jest przygotowana tak, żeby korzystali z niej najmłodsi wspólnie z rodzicami (dorośli mają nawet kilka zadań, żeby odpowiednio poprowadzić rozmowę o lekturze) – ale nadaje się jako ćwiczenie do samodzielnego czytania i tak powinna być wykorzystywana najczęściej. Pomijając wszystko inne – rodziców, nawet tych zapalonych graczy, może trochę znudzić. Przy kilkulatkach nie ma takiej obawy – „Moby w Leśnym Dworze” to gwarancja przygód i przeżywania. Książeczka pokazuje dzieciom, dlaczego warto czytać – i uczy je prowadzenia własnych narracji podczas grania. Nie jest zatem prostą rozrywką i gadżetem dla fanów gry – a czymś więcej.

czwartek, 21 marca 2024

Marcin Żukowski: Twoja firma w social mediach. Podręcznik marketingu internetowego dla małych i średnich przedsiębiorstw

Onepress, Helion, Gliwice 2024 (wydanie IV poszerzone).

Biznes w sieci kontaktów

Wydawać by się mogło, że pojawienie się social mediów da oszałamiające możliwości w zakresie sprzedaży produktów, promowania swojej firmy czy budowania jej wizerunku wśród potencjalnych klientów – i w zasadzie tak jest, jednak ogrom dostępnych narzędzi i ich dostępność sprawiają, że mnóstwo ludzi zwyczajnie gubi się w zasadach, szansach i ograniczeniach sieci. Marcin Żukowski po raz czwarty już przygląda się social mediom i ich roli w kształtowaniu obrazu firm (zwłaszcza małych i średnich przedsiębiorstw, których właściciele nierzadko decydują się na samodzielne działania): co w praktyce oznacza, że na nowo przedstawia znaczenia poszczególnych kanałów komunikacyjnych i uzupełnia to, co z czasem okazało się bardziej istotne. Przekonuje czytelników co do tego, że trzeba będzie zainwestować trochę pieniędzy. Mniej niż w przypadku reklamy w tradycyjnych mediach – jednak nie zamierza nikomu podpowiadać, jak zbudować markę, nie wydając na to ani grosza – takie podejście może część odbiorców zaskoczyć, zwłaszcza jeśli funkcjonowali do tej pory w mediach społecznościowych bez uiszczania opłat. W przypadku biznesowych strategii liczy się jednak tempo, nie ma czasu na działania rozłożone w czasie i efekty, na które trzeba długo czekać – dlatego też autor sprawdza, jakie narzędzia mają do dyspozycji użytkownicy zdecydowani zapłacić – i jak korzystać choćby z oferty Facebooka, żeby nie przestrzelić. Zajmuje się nie tylko Facebookiem – odwołuje się i do Messengera, Instagrama, Twittera, YouTube’a, pojawiają się tu LinkedIn, Snapchat czy… Tik-Tok, zajmuje się autor również podpowiadaniem, jak zapraszać do współpracy influencerów – i po co to robić – wszystko funkcjonuje tu jako przestrzenie potencjalnej reklamy. Podpowiada Żukowski, gdzie najlepiej można zawęzić obszar poszukiwań odbiorców i jakie treści publikować w swoich kanałach – prowadzi to nie tylko do świadomego korzystania z social mediów, ale też do wypracowania całej struktury publikacji i układania sobie harmonogramu działań (bez tego, jak przekonuje Marcin Żukowski, ani rusz). Nie ma tu prowadzenia odbiorców za rękę, przynajmniej w sferze komponowania samych treści – autor nie zajmuje się podpowiadaniem, jak tworzyć teksty sprzedażowe i jakimi chwytami przyciągać do swojego profilu – tutaj chodzi o zrozumienie platform i o przegląd narzędzi czy pojęć. Słowem, zajmuje się autor podstawami: uczy, jak poruszać się po sieci 2.0, żeby móc podjąć próby sprzedawania czegoś użytkownikom. Stawia na definiowanie i na porządkowanie wiadomości, nie zajmuje się za to ocenianiem ani podawaniem przykładów – prowadzenie fanpage’a, bloga lub profilu pozostawia samym użytkownikom. Dzięki temu książka jest bardziej uniwersalna i pozwala na dotarcie do szerszego grona odbiorców – którzy jednak niekoniecznie poradzą sobie z wcielaniem w życie wskazówek.

„Twoja firma w social mediach” to książka dla każdego, kto chciałby nie tyle walczyć o lajki i zasięgi, a umieć odpowiednio zaprezentować swoje produkty w sieci. Autor podkreśla raczej znaczenie niemierzalnych efektów niż nastawienie na rekordy i coraz wyższe liczby – trzeba będzie zatem uzbroić się w cierpliwość i dokładnie określać cele działania. Ważne jest to, że tom przeprowadza czytelników przez kolejne meandry funkcjonowania w sieci społeczności i że pokazuje, jak skutecznie przedstawiać użytkownikom swoją ofertę – bez względu na jej charakter.